Tomasz Czarnoruski Tomasz Czarnoruski
153
BLOG

W poszukiwaniu Białej Rusi (3)

Tomasz Czarnoruski Tomasz Czarnoruski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

W oddali z rzeki widać złocone wieże i kopuły. To Żyrowice.

Nazwa ta nic nam niestety nie mówi. Żartobliwie przekręcamy ją na Żyrynowice (od Żyrinowskiego…). A okazuje się, że w dawnej Litwie znali to miejsce daleko. To „litewska Częstochowa” - słynące z licznych cudów Sanktuarium Maryjne. Najpełniej rozkwitło w czasach, gdy należało do unitów. Później padła Rzeczpospolita i z czasem sanktuarium trafiło do prawosławnych.
Ten, który nas oprowadza, poproszony, by tłumaczył nam po białorusku, żartuje, że łatwiej byłoby mu mówić po polsku, gdyż pochodzi…  z Zakarpacia, gdzie w języku są wyraźnie wpływy polskie. Język białoruski w tym miejscu nie istnieje.
W żyrowickim kościele wiele elementów katolickich – między innymi obrazy. W eksponowanym miejscu - cudami słynący malutki wizerunek Maryi odnaleziony tu przed wiekami.
Rozbiliśmy się za mostem na lewym brzegu rzeki. Do sanktuarium jest stąd jakieś 2 km. Dziś nasz spływ zamienia się w pielgrzymkę. Kolejne grupki kajakarzy pojawiają się w Sanktuarium. Jakoś dobrze nam tutaj.
Obozujemy tu przez dwie noce. Sasza w międzyczasie idzie piechotą do Słonimia, aby nas zameldować na posterunku milicji. Zajmuje to mu kilka godzin. Trzeba przepisać wszystkie dane z paszportów cyrylicą. Nie ma łatwo – „takaja rabota…”.
Wieczorem siedzimy przy ognisku. Od Szczary wieje chłodem. Wtem pojawiają się chłopaki z sąsiedniej wsi. Przynoszą ze sobą flaszkę.
- „My z miram!” pada. Są już podpici ale nie agresywni. Rozmowa jakoś się nie klei. Niedługo odchodzą.
Nazajutrz niedziela – wybieramy się do Słonimia na mszę. To stąd około 7 km szosą. Nie doczekaliśmy się autobusu. Niektórzy złapali stopa, my zaś drałujemy „per pedes”. Najpierw są pola uprawne i pracujące na nich gigantyczne ciągniki, dalej wchodzimy w las. Rozpadał się na dobre deszcz. Już w Słonimiu wsiadamy do miejskiego autobusu. Zwracają uwagę piękne i ładnie ubrane dziewczyny… Spotykamy je za chwilę w kościele…
Msza św. zaskakuje nas mieszanką języków. Modlitwy i śpiew są po polsku. Czytania i homilia po białorusku. Po mszy ksiądz zakonnik przybliża nam miejscową historię… Dziękujemy, żegnamy się i idziemy do centrum miasta. W centrum duża cerkiew przerobiona z kościoła i opuszczona stara synagoga. Wszędzie spotykamy prawosławnych pielgrzymów którzy przyjechali do Żyrowic.
Kolejnego ranka przepływamy przez Słonim. Rozpoznajemy znajome miejsca. To nie jest już dla nas obce miasto…
Piękna pogoda utrzymuje się cały czas. Jesteśmy już bardzo blisko Niemna. Robimy postój nad Szczarą i kierując się mapami idziemy w jego stronę. Przecinamy rozległe suche łąki i naszym oczom pojawia się potężny, majestatyczny łuk rzeki. To  Niemen. Już za chwilę jesteśmy bliżej i wpatrujemy się w jego toń z wysokości podmywanego brzegu. Drugi brzeg jest daleko. Może nawet 200 metrów stąd. W dole rwący nurt.
Dochodzimy do obozu wędkarza. Samochód, namiot. Potężne wędki zamocowane na brzegu. Witamy się, przedstawiamy.  Za chwilę mała prezentacja techniki - zamach i haczyk ląduje jakieś 80 metrów od brzegu – w środku rzeki.
Za kilka godzin wpłyniemy na Niemen. Celem naszym są Mosty Prawe, gdzie kończymy wyprawę.
Białoruskie dożynki
„Na ciepłachodzie muzyka igrajet” – te słowa skocznej piosenki wracają do mnie jak bumerang. Uczestnictwa w tym wydarzeniu nie planowaliśmy. Kolejna niespodzianka i to właściwie na zakończenie spływu...
Młodziutka, może dwudziestoletnia dziewczyna, w odważnie krótkiej sukience, pokręca się na scenie z ustami przyciśniętymi do mikrofonu. Śpiewa dobrze i aktorsko wczuwa się w słowa. Słowa są proste i zrozumiałe - o miłości, o sercu dziewczyny...
Tylko ten „ciepłachod”… Nie miałem pojęcia o co chodzi. Dziś sprawdziłem w internecie –
„ciepłachod” to stateczek (może nawet parostatek…?).
Nie pamiętam komu zadedykowany był ten utwór. Może „inżynieram agrotechnikam”? Każda piosenka była komuś dedykowana (nawet kołchozowi kucharze dostali muzyczny „padarak”…). Zarobki marne, ale chociaż przy dożynkach docenią… Na zakończenie jeden z „mużyków” podbiega do piosenkarki z goździkiem. Grzecznie wręcza kwiatek, chociaż bez pocałunku w rękę. To już nie jest Polska…
Parę piosenek współczesnych, śpiewanych oczywiście po rosyjsku (niektóre śpiewają panie, niektóre  panowie…), potem krótka przerwa i na scenie pojawiają się dorodne „barycznie” z repertuarem pieśni ludowych. Sala wyraźnie się ożywia. Ktoś już podśpiewuje, inny pogwizduje… Ku mojemu zaskoczeniu słyszę jedną, czy dwie pieśni białoruskie! Reszta oczywiście w nieśmiertelnej tu mowie Puszkina…
Na dożynki w Mostach Prawych trafiliśmy przypadkowo. Centrum wsi – mały placyk przed sklepem, obok bar, na piętrze jakieś sale. Tuż obok wjazd na most i droga na Słonim. Most sprawia wrażenie jeszcze przedwojennego. Przed mostem tablica: „Nioman”. W drugą stronę - droga na Skidel i dalej na Grodno. Kończymy spływ i porzucamy Niemen. Jeszcze raz zobaczym go na chwilę w Bohatyrowiczach, a później w Grodnie… Kajaki już załadowane i czekamy na autobus, który zabierze nas do Polski.
Z nieba leje się żar. Nie może go ugasić nawet kwas chlebowy sprzedawany na placyku przez uprzejmą dziewczynę wprost z beczkowozu. Obok mały stolik i sterta arbuzów. Kwas i arbuzy to widomy znak, że jesteśmy w strefie wpływów wschodnich.
Spływowicze rozchodzą się w poszukiwaniu odrobiny chłodu i cienia. Czekanie się przedłuża. Autobus ma już być lada moment, potem nie ma go… godzinę, dwie… Wielu z nas ratuje się wejściem do sklepu - tam działa najprawdziwsza klima! Część wchodzi do korytarzyka z którego schody wiodą na pięterko. Inni koczują przed sklepem. Tutejsi są zdziwieni naszym najazdem. Słyszę pytanie: „A to wy pielgrimy...?”. W kontekście późniejszych informacji o tym miejscu, można nas tak właśnie określić – Tak, my pielgrimy...
Wtem na placyk zaczynają zjeżdżać pojazdy. Jakieś busy, autobusy przerabiane z ciężarówek itp. Zaroiło się od odświętnie ubranych ludzi. Większość to mężczyźni, kilku dobrze już zawianych. Zaczynają wchodzić przez korytarz na pięterko. Trochę ze zdziwieniem patrzą na rozłożonych na ziemi Polaków.
Po chwili pojawia się słusznych rozmiarów kobieta i grzecznie, chociaż stanowczo prosi nas o opuszczenie korytarza. To nie wypada, tak na ziemi, bo zaraz pojawią się tu… nasze władze. – „Praszu ja Was”. Mówi, że mają tu święto. Ale jakie święto? – pytam. - „Dożynki”!
A więc trafiliśmy z kajakami na rejonowe dożynki… Bez protestów opuszczamy korytarz. Wraz z paroma kolegami znajduję zacienione miejsce przy niewielkim obelisku. Podchodzę bliżej. To na pamiątkę poległych w wojnie ojczyźnianej 1941-1945. Dużo nazwisk polskich…
Z okien sali „na pięterku” zaczyna dobiegać skoczna muzyka. Oho! Mamy imprezę. Melodia kusi pierwszego odważnego z naszych. Został mile przyjęty, nawet podsunęli mu krzesło. To zachęciło kolejnych. Zanim przyszedłem i ja, odbyło się już wręczanie nagród. Dla najlepszych traktorzystów w kategorii traktorów o masie…. Pierwsza nagroda – trzy goździki, dyplom, koperta i … krwistoczerwona szeroka szarfa. Druga nagroda – dwa goździki, bez szarfy. Trzecia nagroda – goździk… Traktorzyści dumnie wyprężają pierś.  Za chwilę spotykają się już na dole. Tu w zile- autobusie przygotowany jest stoliczek. Butelka szybko zatacza krąg. Potem „mużyki” wracają na górę, gdzie trwa zabawa.
Siedzę w rzędzie pod ścianą. Tuż przede mną starszy kołchoźnik z czerwonym nosem zagaduje jedną z naszych koleżanek. Za chwilę daje jej swojego goździka… Jest tutejszy - mieszka w Mostach Prawych. Ma liczną rodzinę rozsianą po Polsce. Powiedział koleżance, że w miejscu, gdzie siedzimy, gdzie jest stoi dziś sklep, bar, a na pięterku organizowane są huczne dożynki, jeszcze w latach sześćdziesiątych stał… katolicki kościół. Był drewniany, fundowany podobno przez królową Bonę. Sowietom ten kościół przeszkadzał. Rozebrali go i nakazali mieszkańcom zabierać materiał. Nikt go nie tknął. Zrzucono więc wszystko na kupę i spalono.
Dziś w Mostach Prawych jest nowy kościół. Jego zgrabna sylwetka ładnie prezentuje się od strony Niemna... Jest też ksiądz który pochodzi z okolic…  Bohatyrowicz. Koledzy spotkali go nad rzeką, jak łowił ryby.
Odjeżdżamy z Mostów Prawych. Słońce wciąż zalewa plac przed sklepem (a na nim sprzedawczynię  kwasu i stertę arbuzów...) Już z oddali dochodzi muzyka i śpiew. Kto tym razem śpiewa? Może Niemen?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości